On pracuje całymi dniami.
Wraca zmęczony, z głową pełną spraw i obowiązków. Ja mam czas, a czas to najlepsza broń.
W ciągu dnia szukam drobiazgów, które wytrącą go z równowagi.
Otwieram wszystkie szafki w kuchni i zostawiam je rozwalone, jakby wichura przeszła przez mieszkanie.
Nalewam sobie wina i stawiam kieliszek na jego laptopie, zostawiając mokry ślad na obudowie.
Rozsypuję trochę cukru na świeżo umytą podłogę i rozdeptuję go bosą stopą, zostawiając lepkie ślady.
To wszystko są gesty drobne, ale z premedytacją uderzają w jego pedantyczny świat.
Kiedy wraca i to widzi, najpierw tylko milczy. Widzę, jak napina mięśnie szczęki, jak jego oczy uciekają na bok. Wreszcie wybucha:
— Czy ty naprawdę musisz wszystko niszczyć? Czy choć raz nie możesz…
Przerywam mu.
Podchodzę blisko, patrzę mu prosto w oczy i mówię zimno:
— Nie podoba mi się ton, którym do mnie mówisz.
On próbuje się bronić:
— Ale ja mam rację, popatrz…