Karcer – moja świątynia kontroli i lustro duszy niewolnika
Są takie miejsca, które w oczach niewtajemniczonych wyglądają jak zamknięcie. Dla mnie – i dla mojego niewolnika – karcer to coś znacznie więcej. To narzędzie, rytuał, przestrzeń, gdzie odzieram go z pozorów samostanowienia i sprowadzam do jego esencji: czystego uległego oddania. Dla wielu to po prostu małe, ciemne pomieszczenie – dla mnie to świątynia, gdzie sprawuję rytualną władzę, a on doświadcza katharsis.
Dlaczego kocham karcer?
Karcer daje mi satysfakcję i władzę, ale nie tę ordynarną, powierzchowną. To subtelna forma dominacji, która działa na psychikę głębiej niż jakikolwiek bat. Gdy zamykam drzwi tego miejsca, czuję spokój. Wiem, że mój niewolnik jest tam, gdzie powinien być – w ciemności, sam, odcięty od świata, skupiony wyłącznie na mnie i mojej woli.
Czasem wykorzystuję karcer jako karę – za brak dyscypliny, zuchwałość, lub po prostu po to, by przypomnieć mu, kim jest. Innym razem to nagroda – sposób na oczyszczenie umysłu, medytację w podporządkowaniu. Uwielbiam patrzeć, jak z każdą minutą spędzoną w odosobnieniu, jego bunt i duma powoli topnieją, aż zostaje z niego tylko posłuszna, milcząca istota, gotowa spełniać każdy mój rozkaz.